środa, 28 stycznia 2015

Rozdział 7 - Pościg

   Wsiedliśmy na tył auta. Pielęgniarz, który przyjechał razem ze Scottem od razu zajął się raną Rev. Pomimo bujającego i trzęsącego się samochodu, który jechał prosto do agencji, on sprawnie opatrzył jego ranę. Na całe szczęście żadne odłamki od kuli nie utknęły w nodze mojego brata. Następnie zajął się małymi rankami na moich nogach i kości ogonowej. Z miejsca pod plecami wyciągnął parę
drobinek, którymi dostałam, gdy wybuchł granat.
   -Resztą zajmie się lekarz Elsa - odparł i kazał Rev położyć się na kozetce, w którą wyposażony był van.
Ja przeskoczyłam przez fotel i usiadłam na przednim siedzeniu koło prowadzącego Scotta. Spojrzałam w lusterko naszego auta, a oczy wyleciały mi prawie z oczodołu.
   -Oni są nieśmiertelni czy jak? - wrzasnęłam. - jedź szybciej!
Scott nacisnął na pedał gazu. Sprawnie omijał inne auta, skręcał w różne uliczki, byle by zgubić czarne mercedesy. Jednak to nic nie dawało, porywacze caly czas dzielnie trzymali się nam na ogonie.
   -Szybciej! Już wyczerpałam wszystkie taryfy ulgowe u nich, teraz mnie zabiją. - powiedziałam do Scotta.
   -Staram się jak mogę! Chcesz sama prowadzić!
   Po chwili usłyszeliśmy strzały. Scott stracił kontrole nad kierownicą i w ostatniej sekundzie uratował nas przed wjechaniem w słup. W tym samym momencie każdy z nas zapiął pas bezpieczeństwa, a Rev został przypięty do łóżka. Cały czas jechaliśmy nielegalnie szybko i dość niebezpiecznie, co nie umknęło oczom innych ludzi poruszających się ulicami, stąd słychać było ciągłe trąbienie. Po raz kolejny spojrzałam w prawe lusterko, porywacze nadal trzymali się blisko nas. Sytuacja w jakiej się aktualnie znajdowaliśmy zmusiła mnie do zaciśnięcie dłoni na siedzeniu fotela, zaś mięśnie w moich nogach spięły się i napierały z taką siłą na podłogę, iż miałam wrażenie, że w końcu przebiją stalową płytę auta. Skręciliśmy w następną ulicę, która była węższa od poprzednich jakimi się poruszaliśmy, jednak dała nam ona przewagę z tego względu, że nie dało się na niej wymijać, a czarne mercedesy usytuowane były parę aut za nami. Zrobił się chwilowy korek w którym każdy z nas czekał na zapalenie się zielonego światła. Palce Scotta gorączkowo obijały się o kierownice, tworząc nerwową melodię. Rev cicho jęczał z powodu rany, pielęgniarz siedział cicho, przyzwyczajony już do tak niespokojnych przejażdżek. Ja ,zaś przecierałam spocone ręce i obserwowałam uważnie światła zawieszone nad ulicą, jak kierowca wyścigowy czekający na początek ważnego wyścigu. Wreszcie żółć zmieniła się w zieleń, a Scott ruszył, skręcając w prawo i ciskając ponownie stopą, pedał gazu. Spojrzałam na GPS i dostrzegłam, że nasza agencja jest już w pobliżu. Z ulgą wypuściłam powietrze z ust, jednak moje mięśnie kolejny raz spięły się, gdy zauważyłam, że Scott skręcił w przeciwną ulicę.
   -Gdzie ty jedziesz?! Agencja jest w drugą stronę. - jednak chłopak nic nie opowiedział.  Na nowo ujrzeliśmy za nami auta porywaczy, które z każdą sekundą były bliżej nas.
   -No świetnie! - oburzyłam się.
Po chwili naboje nieprzerwanie obijały się o nasze auto. Instynktownie schyliłam głowę.
   -Cholera! Nie mamy pancernego wozu! - krzyknął ostro przełożony Clintona, Scott.
Jeden z pocisków trafił w lusterko po mojej stronie, rozłupując je na milion kawałeczków, a ja zareagowałam krzykiem. W myślach prosiłam, by oni gdzieś się zderzyli, albo wywołali karambol, albo cokolwiek co uniemożliwiłoby im dalszą gonitwę za nami.
   -Mam złą wiadomość - odezwał się Scott.
   -Zanim ich nie zgubimy nie możemy wjechać do agencji - dodał. - nie możemy tak narazić naszej organizacji.
   -Czy nie może nam ktoś wreszcie pomóc!? - zabrzmiał głos Rev. - Scott weź wezwij posiłki!
   -Scott do agencji. Słyszy mnie ktoś? Mamy problem, strzelają do nas. Powtarzam! Mamy problem. Strzelają - zgłosił się do radia zamieszczonego w naszym vanie.
   -Wysyłamy pomoc - usłyszeliśmy trochę niewyraźną odpowiedź.
Było mi trochę głupio, że przez nasz błąd musimy podnieść na nogi połowę agencji. Czułam się zażenowana, że zwykły gang ukazał mi jak wiele doświadczenia jeszcze muszę nabrać, by choć zbliżyć się do doskonałości. Moja szczęka zacisnęła się ze złości.
   -Wysadź mnie! - krzyknęłam.
Zanim Scott zablokował drzwi, ja zdążyłam je otworzyć. Wyskoczyłam jak najdalej, trzymając ręce przy sobie i w locie usłyszałam jedynie krzyk Rev.
   Wylądowałam na chodniku, poturbowało mnie jak nigdy dotąd. Czułam, że wszystko mnie piecze i boli. Sprawdziłam wszystkie kończyny i na moje szczęście nic nie złamałam. W oddali ujrzałam jak mercedesy zatrzymują się i zaczynają cofać. Skoczyłam na równe nogi i zaczęłam biec w przeciwną stronę. Nadal trwała noc, więc było ciemno. Usłyszałam za sobą strzały i kroki porywaczy. Jakaś grupka, pijącej pod bramą młodzieży, ze strachu zaczęła uciekać wraz ze mną. To dało mi chwile przewagi, gdyż miałam nadzieje, że niezauważona skręcę w pierwszą uliczkę, myląc przy tym mężczyzn, którzy mnie gonili. Kiedy w nią wbiegłam, dostrzegłam nieopodal metalową bramę. Pospiesznie dotarłam do niej, na moje nieszczęście była zamknięta. Bez trudu wspięłam się na nią i przeszłam górą na drugą stronę. Dostałam się na ciekawie wyglądające podwórko. Było na nim poustawiane pełno kwiatów, schody prowadzące do wejścia, obklejone były kolorowym szkłem. Wyobrażałam sobie jak musi tutaj pięknie wyglądać za dnia, gdy świeci słońce.
   Z rozmyśleń wynurzył mnie dźwięk trzęsącej się bramy i krzyków dochodzących zza niej. Wbiegłam po zdobionych schodach na klatkę schodową budynku i z goryczą zauważyłam, że nie ma drugiego wyjścia na ulicę. Wybiegłam ponownie na podwórko i zaczęłam rozglądać się za drogą awaryjną. Wspięcie się na dach odpadało, ponieważ budynek był otynkowany. Zdałam sobie sprawę, że jestem w pułapce z której nie potrafię się wydostać. Sięgnęłam do mojego pasa przy spodniach, chciałam wziąć krótkofalówkę do ręki, jednak nie miałam jej przy sobie. Musiała zostać w vanie. Ręce zaczęły mi się trząść z przerażenia, jeszcze nigdy nie byłam w sytuacji bez wyjścia. Zawsze mi sie udawało, a bywało czasem gorzej. A teraz? Teraz jestem pewna, że umrę.
   Schyliłam się za kwiatami doniczkowymi tworzącymi gąszcz. Było ciemno, także miałam nadzieje, że nie zauważą mnie schowaną pośród nich. Kiedy porywacze wdarli się na podwórko, próbowałam uspokoić oddech i brać powietrze wtedy, kiedy to najbardziej potrzebne. Chciałam uniknąć tym samym niepotrzebnych dźwięków, które mogły wydać się podczas wydmuchiwania dwutlenku węgla. Ciarki przeszły mi po plecach, gdy zaczęli się rozglądać i przeczesywać całe podwórko. W jednej chwili byli na prawdę blisko mojej kryjówki. Moje serce biło tak głośno, że bałam się, że faceci je usłyszą.
   -Na pewno tutaj weszła - odezwał się jeden z nich, stojący blisko mnie.  Moje ręce były wręcz mokre z towarzyszącej mi w tym momencie wzmożonej potliwości.
-Pójdę przeczesać środek- powiedział drugi.
 Dwóch z nich weszło do budynku, zaś reszta stała przy wejściu do niego i rozglądała się. Spojrzałam na metalową bramę i przez myśl mi przeszło ,czy czasem ktoś więcej nie stoi ,pilnując wejścia na podwórze. Zdecydowałam się zaryzykować. Nie zastanawiając się dłużej skorzystałam z okazji, po cichu wyszłam z ukrycia i ruszyłam w stronę bramy wyjściowej. Uważając gdzie stąpam, miałam nadzieje na ratunek, ponieważ nadal nie wykryta złapałam już metalową klamkę. Pech chciał, że brama hałaśliwie zaskrzypiała. Zacisnęłam oczy z przerażenia jakie mnie ogarnęło.


OD AUTORKI: Rozdziały od teraz będą dłuższe, mam nadzieje, że coraz dłuższe ;) Jak Wam spodobała się powyższa część? Piszcie w komentarzach! ;)

wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział 6 - Granat

    Facet, który celował do mojego brata upadł z hukiem na ziemie. Beton momentalnie przybrał kolor jego krwi. Reszta stała jak wryta w ziemię, patrząc na umierającego mężczyznę. Jego ciało jeszcze przez chwile podrygiwało, a z jego ust słyszeć się dało ostatnie jęknięcia. Moje ręce trzęsły się jak nigdy. Po raz pierwszy byłam zdolna do takiego czynu i po raz pierwszy to zrobiłam. Jeszcze przez chwile wpatrywałam się w zmarłego, obcego mi mężczyznę, próbując ukryć przed samą sobą, uczucie przypominające strach.
    Chłopaki odnaleźli mnie wzrokiem. Ich miny były nie do zidentyfikowania. Nie kryłam się, stałam pewnie przed nimi.
   -To dopiero początek. - powiedziałam z powagą w głosie i rzuciłam się biegiem w stronę Rev. - zatkaj nos Rev!
Popchnęłam brata w stronę rozchodzącej się w dole wody. Razem z nim wleciałam do morza. Szybko odwiązałam mu oczy. Chłopak spojrzał na mnie przerażony. Wskazałam palcem na mur, dając mu do zrozumienia, by płynął blisko betonowej ściany. Ja podążałam tuż za nim. Co chwila wynurzając się, by wziąć trochę powietrza i ponownie wrócić pod wodę. Strzały z broni było słychać nawet pod powierzchnią. Próbowałam nurkować jak najgłębiej, by jakimś trafem nie zostać zranioną jedną z kul. Sama nie wiedziałam czy było to możliwe na tej głębokości, z naukowego punktu widzenia, jednak w tym momencie ryzykowanie, nawet w najdrobniejszych sytuacjach, byłoby infantylne. Próbowałam kierować się instynktem. W końcu schroniliśmy się w innej części zbiornika i porywaczy dzielił od nas wielki mur. Zauważyłam nieopodal drabinkę, weszłam po niej, a później pomogłam Rev się wspiąć, gdyż nadal miał związane ręce.
Wyciągnęłam z pochewki przy moich spodniach nóż i sprawnie przecięłam węzeł, tym samym uwalniając brata z pułapki.
   -Jesteśmy bezpieczni? - spytał Rev.
   -Na chwile obecną myślę, że jesteśmy - odparłam, głośno przy tym dysząc.
   -Właściwie co się stało? Chcieli mnie zabić?
   -Chcieli, a twoje ciało wyrzucić do wody.
Moj brat stał i spoglądał na mnie czekając na dalsze wyjaśnienia.
   -Nie czuje się winna. Pierwszy raz jestem zdania, że ten ktoś zasłużył sobie na śmierć - powiedziałam bez uczucia.
Chłopak podszedł i mocno mnie objął.
   -Dzielna dziewczyna - skomplementował. - a teraz wróćmy już do agencji. Należy nam się odpoczynek.
   -Aaa czyli należycie do jakiejś agencji? - czyjś głos rozniósł się echem, między budynkami magazynów.
   -Kurwa. - przeklęliśmy w tym samym momencie.
Przed nami z ukrycia wyszedł Martin z jakimś nieznanym nam jeszcze chłopakiem w brązowych, krótko obciętych włosach. W ręku nie trzymali już pistoletów, a jakieś słabych rodzai karabiny. Razem z Rev stanęliśmy w pozie bojowej, na rozszerzonych, lekko ugiętych nogach.
   -Masz rację Elsa to dopiero początek - rzekł Harry, który również trzymał podobny rodzaj broni.
W pierwszym momencie moja ręka dotknęła kabury z pistoletem przy moim pasku. Zaczęłam pomału odpinać guziczek, by móc wyciągnąć broń, jednak nie uszło to uwadze Zayna:
   -E,e,e... ręce do góry - powiedział z drwiącym uśmiechem.
Zanim wykonałam jego polecenie, sięgnęłam do kieszeni spodni, wyjęłam z kieszeni mały kartonik, wielkości pudełka zapałek i ścisnęłam je w dłoni tak, by było niewidoczne. Kciukiem podważyłam małą zawleczkę, przypominającą tę która znajduje się na puszkach z napojami i zrobiłam nią otwór w dzierżonym przeze mnie  maleństwie, aktywując zapalnik. Zaczął się rozgrzewać lekko parząc moją rękę, to była oznaka, że działa i czas na pokaz. Cisnęłam skrywany przeze mnie przedmiot w stronę porywaczy, wzięłam brata i zaczęłam uciekać jak najdalej stąd. Po niespełna pięciu sekundach pudełeczko wybuchło, robiąc ogromną huk i chmurę duszącego dymu. W tym samym momencie Rev upadł i chwycił swoją kostkę.
   -Co się stało?! - krzyknęłam.
   -Dostałem! Elsa uciekaj!
Kucnęłam przy nim i wyrywając mu dłoń którą zaciskał nogę, sprawdziłam ranę. Nie wyglądała za dobrze, ewidentnie został postrzelony. Nie myśląc długo, chwyciłam go pod pachę i pomogłam wstać. Zajęczał z bólu. Nie mogłabym zostawić swojego własnego brata na pastwę losu, od początku był on nie tylko bratem, ale i najbliższym przyjacielem. Kimś komu mogłam powiedzieć najgorszą prawdę oraz komu powierzyłabym własne życie.
   -Idziemy - rozkazałam i pozwoliłam, by się o mnie podpierał.
Chmura dymu zaczęła się rozrzedzać, a ja próbowałam iść z Rev jak najszybciej, by zniknąć im z oczu. Jednak nie szło nam za dobrze. Prędko wygrzebałam z jego kieszeni drugi granat. Zdałam sobie sprawę, że wiele ryzykuje rzucając go za siebie. Odwróciłam się i mocno zamachnęłam, cisnąć go jak najdalej w stronę, duszących się jeszcze dymem ,mężczyzn.
   -Elsa, on był odłamkowy - oznajmił Rev.
   -Wiem, szybko idziemy dalej.
Po chwili granat wybuchł, a wraz z tym usłyszeliśmy krzyki. Rev jęknął z bólu, a w tym samym momencie i ja wygięłam się w łuk. Odłamki, które zawierał granat doleciały, aż do nas.
   -Elsa! - krzyknął Rev.
   -Wszystko dobrze, idziemy dalej. - wyjęczałam, ponieważ ból w okolicy dolnej partii pleców był nie do zniesienia.  Gdyby teraz nas dorwali to byłby nasz koniec, więc wolałam nie zważać na nic. Skręciliśmy za niski budynek. Nagle moja krótkofalówka za wibrowała. Szybko odebrałam.
   -Gdzie jesteście!? - zaryczał głos Clintona.
   -Port. Szybko! Jesteśmy ranni!
W oddali za drucianą siatką zauważyliśmy czarne auto. Na nasze szczęście za magazynem była dziura w płocie. Rev szedł pierwszy, zaś ja go osłaniałam od tyłu. Chłopak przeszedł i wolnym krokiem podążył w stronę czarnego vana, z którego właśnie wybiegł Scott, przełożony Clintona.
   -Elsa! - usłyszeliśmy długi, głośny ryk Harry'ego dochodzący z miejsca z którego właśnie uciekliśmy.
   -Słyszeliście? - odezwałam się do Scotta i reszty. - to są psychopaci.
   -Szybko wsiadać! - ponaglił nas.


Jak myślicie co można byłoby dodać do opowiadania? Zmienić coś? :)
Piszcie w komentarzach! ;) Pozdrawiam :*

czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 5 - Akcja nieudana

   Rev ucisnął cztery razy moją rękę, robiąc między tym małą przerwę, tym samym dając mi do zrozumienia, że gdy tylko nadejdzie dobry moment uciekamy w dwie różne strony. Chłopacy nadal prowadzili zacięty dialog między sobą. Nasze serca biły jak oszalałe, plus mój żołądek, który wywracał koziołki przez ciągłą adrenalinę. Poczułam ponowne ściśnięcie ręki mojego brata i rzuciłam się do ucieczki. Usłyszałam za sobą strzały. Schyliłam głowę, ale nadal pędziłam ile sił w nogach. Skręciłam prędko w jakąś uliczkę, największym problemem stało się to, że nie wiedziałam nic o tych okolicach , zaś porywacze znają je jak własną kieszeń. Kroki biegnące za mną, ucichły. Zboczyłam w prawo, w następna ulicę i pozwoliłam sobie na trucht, by odpocząć. Zauważyłam nieopodal drabinkę pożarową, a koło niej kubeł na śmieci. Sprawnie wskoczyłam na śmietnik, a z niego wybiłam się i chwyciłam w locie szczebelek drabinki. Niczym małpka wspięłam się na dach.
   Ciemne, deszczowe chmury rozproszyły się robiąc miejsce dla pełnego, jasno świecącego księżyca. Wiatr lekko rozwiewał moje włosy, a pojedyncze krople deszczu spadały na moją twarz. Zaczęłam zastanawiać się czy z Rev wszystko w porządku. Usiadłam na skraju dachu i wzrokiem próbowałam wypatrzeć jakiś centralny punkt miasta, który pomógłby mi dostać się z powrotem do agencji. Chwyciłam za moją krótkofalówkę i próbowałam połączyć się z Rev, jednak na marne. Zamiast tego połączyłam się z agencją.
   -Elsa, wszystko w porządku? Słyszeliśmy, że przy klubie wybuchł samochód. - zabrzmiał głos
Clintona.
   -To było nasze auto. - odpowiedziałam krótko.
   -Gdzie Rev? - spytał z lekkim poczuciem winy.
   -Nie wiem.
Clinton rozłączył się. Byłam zła na siebie, że tak łatwa na pozór akcja, okazała się nas pokonać. Nie daliśmy rady. Zazwyczaj to ludzie od nas uciekają, a dnia dzisiejszego było na odwrót. Byłam przepłoszona, nie mogłam znaleźć wyjścia z sytuacji, a wszystko przez to, że ten jeden chłopak, odróżniał się. Harry, chłopak z przenikliwym spojrzeniem, po którym ciarki są na całym ciele. Czuje do niego nienawiść, a zarazem się go wewnętrznie boję. Przeraża mnie jak nikt inny, jakby kiedykolwiek mi coś zrobił. A nawet go nie znam. Nasze pierwsze spotkanie odbyło się zaledwie wczoraj.
   Spojrzałam w dół i ulicę dalej spostrzegłam czarnego mercedesa, który zatrzymał się z piskiem opon. Po chwili zauważyłam dwóch facetów prowadzących jakąś osobę z workiem na głowie. Usłyszałam parę strzałów. Następnie porywacze wrzucili tego człowieka niedbale do auta i chwycili w swoje ręce drugiego zakładnika, który zaczął się im wyrywać. Zauważyłam Harry'ego, jego bujnej czupryny nie dało się przeoczyć, podszedł i dostawił broń do głowy tego człowieka. Osobnik od razu się uspokoił i posłusznie wsiada do auta. Szybko przeskoczyłam z jednego dachu na drugi, by dostać się bliżej trwającej nadal sytuacji. Modliłam się w duchu, by okazało się, że to nie mój brat. W końcu całe zdarzenie odbywa się dosłownie pode mną.
   -Kurwa wolałbym tą dziewczynę. - odezwał się Harry.
   -Zakochałeś się czy co? - prychnął Martin.
   -Jak na razie uprowadziliśmy twoją przyszłą żonę,  mi także od życia się coś należy.
   -I mamy jej brata. Szybko skowronek przyfrunie do klatki. - rzekł Zayn.
Pierwszy samochód odjechał, wychyliłam się ,by móc lepiej widzieć dokąd podąża. Zaczęłam za nim biec po dachach budynków. Jak najszybciej szukałam następnych miejsc do przeskoku. Wszystko, aby ich nie zgubić. Dotarłam do głównej ulicy, porywacze włączyli migacz w prawo i stanęli w dużym korku na światłach.
   Pustka nawiedziła moją głowę i nie miałam pomysłu co teraz zrobić. Jak dostać się na prawą stronę ulicy, szczelina między budynkami była nie możliwa do przeskoku dla kangura, a co dopiero dla zwykłego człowieka. Zaczęłam się nerwowo rozglądać. Zatrzymałam wzrok na ,oświetlonych lampami, znakach stojących nad ulicą. Gdybym zdołała przejść za tablicą to dostałabym się na drugą stronę, oraz uniknęłabym wzroku zszokowanych kierowców. Przerwa między słupem znaku, a budynkiem nie była też, aż tak szeroka. Także, nie myśląc długo wybiłam się i wskoczyłam na słup podtrzymujący tablice z nazwami miast. Lekko się schyliłam, gdyż znaki nie były tak wysokie jak ja i sterczała mi głowa, co mogło zwrócić uwagę kierowców czekających na zielone światło. Powoli szłam po wąskim słupie, przytrzymując się metalowych rurek podtrzymujących tablice, by stały pionowo. Zielone światło musiało się już zapalić, ponieważ auta zaczęły jeździć pode mną. Nabierając trochę prędkości ponownie przeskoczyłam ze słupa drogowego na dach przeciwnego budynku. W tym samym momencie dwa identyczne mercedesy skręcały na skrzyżowaniu w prawą stronę. Znowu biegłam przed siebie, omijając każdą przeszkodę i co chwila wychylając się, by upewnić się, że ich nie zgubiłam.
   W małej odległości ujrzałam mnóstwo palących się małych światełek. W totalnej ciemności dało się zauważyć z trzy grupki tak świecących lampek. Gdy wiatr przybrał na sile i usłyszałam pierwszy szum morza, zdałam sobie sprawę, że to port. A skupiska światełek, to nic innego jak statki turystyczne. Tyle, że czemu oni tam jadą?
   W końcu budynki się skończyły, a przede mną rozpostarł się widok portu. Dzięki balkonom i rurą od deszczówki zeszłam na chodnik. Chowając się w najciemniejszych miejscach dostałam się na parking samochodowy. Zdołałam zauważyć dwa czarne auta, które osobną bramą z widocznym napisem "wstęp wzbroniony" wjechały na teren portu. Stał przy niej ochroniarz, więc wykluczyłam dostanie się tam w ten sam sposób co porywacze. Niezauważona przebiegłam między samochodami i dotarłam do bocznej ściany jakiegoś garażu. Wspięłam się, ułatwiając sobie drogę, stojącą przy nim, koparką, a następnie oknem weszłam do środka. Po cichu zsunęłam się na ziemię. Była cisza, najwidoczniej nikt tutaj nie pracuje w nocy. Jednak potężne drzwi główne od garażu były otwarte na oścież. Schowałam się za nimi i przez szparę między zawiasami próbowałam coś dostrzec.
   Ujrzałam dwa znane mi już auta stojące nieopodal. Po chwili z wozu wytaszczyli jedną osobę i ściągnęli mu worek z głowy. Tak jak myślałam, był to mój brat. Rev stał ze zawiązaną szmatką na oczach i związanymi sznurem rękami za plecami. Harry ustawił go blisko krańca betonowego fundamentu portu. Jakiś nieznany mi facet, który był o wiele starszy nawet od Martina załadował broń. Nikt z nich nic nie mówił. Facet wycelował w głowę mojego brata, a jego palec wylądował na spuście. Adrenalina dostała się do mojego krwiobiegu. Wzięłam pistolet do ręki i wybiegłam z ukrycia.  Usłyszałam strzał.


Polecam zajrzeć do postu "bohaterowie", ponieważ pojawiła się nowa postać :) 

środa, 7 stycznia 2015

Rozdział 4 - Ucieczka

   Wybiegliśmy z nocnego klubu. Deszcz zaczął lać z nieba jak dnia poprzedniego. Było strasznie zimno przez silnie wiejący wiatr. W mgnieniu oka moje ciało obeszła gęsia skórka. Ruszyliśmy w stronę ulicy na której stał zaparkowany nasz samochód. Rev biegł pierwszy, ja zaś tuż za nim. Nacisnęłam guzik mojej krótkofalówki i przystawiłam ją do twarzy.
   -Nie udało się, wezwijcie wspar... - nie dokończyłam, gdyż Rev rzucił się na mnie.
W tym samym momencie, nieopodal coś eksplodowało, oświetlając okolice rozbłyskiem. Mogło się wydawać, że ziemia aż się zatrzęsła. Zrobiło się gorąco, a po chwili zagościł wielki, czarny kłąb. Dusząca chmura błyskawicznie rozeszła się po dzielnicy. Ludzie przebywający na zewnątrz zaczęli się dusić i robić ogromny chaos, potykając się o siebie i przewracając.
   -Czy to jest nasze auto? - spytałam z rozpaczą.
   -Było. - odparł krótko Rev i pomógł mi wstać. - musimy uciekać tym bardziej, że mamy szanse.
Ponownie zaczęliśmy biec. Kaszleliśmy nieustannie, co utrudniało przebieranie nogami. Skręciliśmy w pierwszą ulicę, do której jeszcze kłębowisko nie doleciało. Dopiero tam dało się odetchnąć świeżym powietrzem.
   -Rozpieraj się. - powiedział Rev mocno dysząc.
Szybko ściągnęłam z siebie spódnicę, odsłaniając tym samym cały mój asortyment pomocniczy. Ciuch rzuciłam do pobliskiego kubła na śmieci i tak był cały przemoczony przez nieustanny deszcz. Po chwili usłyszeliśmy czyjś tupot butów, prędko skryliśmy się w małej alejce, pomiędzy dwoma budynkami.
   -Biegli tędy, jestem tego pewien. - zadźwięczał głos Harryego, a ja poczułam, że żołądek wywraca mi się na drugą stronę. Nie miałam ochoty go ponownie spotykać i musieć patrzeć w jego przerażające oczy. Głośno przełknęłam ślinę, na co Rev chwycił mnie dłonią za szyje.
   -Nie mogli daleko uciec. - odezwał się chłopak od papierosa, rozglądając się uważnie po ciemnej ulicy.
   -Martin ma rację, muszą gdzieś tu być.
Z każdą chwilą ich kroki były coraz dalej, czasem jeszcze jakby się wracały, ale coraz mniej było je słychać. Siedzieliśmy w ciszy, póki nie byliśmy pewni, że już nie wrócą. Rozejrzałam się po okolicy i zauważyłam drabinkę pożarową przymocowaną do ściany jednego z budynków. Rev nie robiąc hałasu podsadził mnie pod nią, a ja wspięłam się wyżej, by moc odblokować zawias podtrzymujący drugą jej część. Jak najciszej próbowałam otworzyć mocowanie, jednak było już nieźle zardzewiałe. W końcu z nie małym łomotem drabina wysunęła się w dół.
   -Kurwa Elsa! - przeklną mój brat. - oni wracają, szybko wspinaj się.
Przeskakiwałam co dwa szczeble w górę. Woda z pełnych rynien leciała na moją twarz oblewając mnie jakbym była pod prysznicem. Rev był tuż za mną. Gdy dostaliśmy się oby dwoje na dach, spostrzegliśmy, że porywacze już zdążyli nas zlokalizować. Rev nie myśląc długo chwycił za swój scyzoryk, w którym miał mechanicznie napędzany mały śrubokręt. Szybko nałożył na nią kawałek gumowego materiału i zaczął wykręcać śruby z prętów mocujących drabinę ze ścianą.
   -Uciekaj, co stoisz! - wrzasnął gorączkowo.
Za młodu uczyli nas, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, jednak ta zasada nie obowiązywało w trakcie niepowodzeń. Jeśli jeden się za coś zbiera i potrafi przewidzieć tego czynu skutki, ma prawo wydać rozkaz, który trzeba wykonać bez jakichkolwiek zaprzeczeń. Gdy grupę agentów złapią, jest już po wszystkich i można się z nimi pożegnać. Patrząc na to logicznie, jest tego proste wyjaśnienie. Dlatego, że nikt nie powiadomi agencji, gdzie prawdopodobnie mogą oni się znajdować. Zaś, gdy tylko jednostkę zostanie porwana, zawsze tego uprowadzonego jest szansa odbić. Nikła, lecz zawsze jest.
  Tak, więc nie myśląc za wiele o tym, że właśnie zostawiam mojego brata bliźniaka na pastwę losu, ruszyłam przed siebie. Biegłam ostrożnie po dachówkach, które brzmiały pod moimi stopami jak szkło. Chwile później, dźwięk dachu zagłuszyły krzyki bólu i trzasków. Odwróciłam się za siebie i spostrzegłam, że Rev powoli mnie dogania. Byłam szczęśliwa, że udało mu się zrzucić drabinę i sądząc po tym co usłyszałam, narobić im nie małej krzywdy fizycznej. Przyspieszając przeskoczyłam z jednego dachu na drugi, zaś z niego zjeżdżając po rurze od rynny dostałam się wraz z Rev na chodnik.
   Ulice były puste, w oddali dało się słyszeć dźwięki jeżdżących karetek i policji. Deszcz już nie lał, jedynie lekko siąpił. W naszej okolicy było spokojnie i gdyby nie nasze oddechy i tupot butów to  można by było powiedzieć, że jest na prawdę cicho. Wręcz za cicho.
   -Coś mi tutaj nie pasuje. - odezwał się Rev.
   -Mi też nie, jak najszybciej wynośmy się stąd.
   -Miło, że się odezwaliście. - powiedział głos, który po chwili wyszedł zza rogu, na przeciwko nas.
Był to chłopak, którego widzieliśmy dzisiaj koło ich siedziby. To on wyszedł jako ostatni z papierosem w ustach z bramy. I to on zajął się przewozem Emily do nocnego klubu. W ledwie oświetlonej latarniami ulicy, jego sylwetka wyglądała na dwa razy większą, niż mi się dotychczas wydawało.
   -O Elsa, jaka miła niespodzianka. - usłyszeliśmy drugi głos za naszymi plecami.
Rev zareagował automatycznie i odwrócił się ku dochodzącemu zdaniu, ja jednak nie zrobiłam tego. Stałam sztywno wpatrując się w asfaltowy chodnik. Wiedziałam, że głos należy do Harryego.
   -Mają broń. - poinformował mnie szeptem Rev.
Tuż koło mnie zauważyłam czarnowłosego, który wskazał nam drogę do klubowej łazienki. Trzymając w jednej ręce broń, zwrócił się do mnie, chwytając za mój podbródek:
   -Coś mi byliście podejrzani, gdy was spotkałem na piętrze. Jesteście prawie identyczni wyglądem.
   -Jeśli jesteśmy bliźniakami to dziwniejsze, by było gdybyśmy nie byli. - prychnęłam i wyrwałam się z jego dłoni.
   -Tak właściwie kim wy jesteście? - spytał chłopak, którego jeszcze nie mieliśmy szczęścia poznać.
Chłopak miał wyryte na swoim ciele bardzo dużo tatuaży. Jego brązowe włosy zaczesane były żelem ku górze. Ubrany był tak jak większość z jego towarzyszy - normalnie. Miał czarną koszulkę i ciemne rurki z luźniejszym krokiem.
   -Jesteśmy tutaj przez przypadek. - odezwałam się, spuszczając wzrok, gdyż czarnowłosy cały czas stał blisko mnie.
   -Haha! - zaśmiał się Harry. - a imię Nialera, właściciela klubu znałaś przez przypadek?
   -Dokładnie Harry. - powiedziałam spokojnie, pozwalając sobie na chwilowe spojrzenie na niego. - prowadzi na prawdę znany i dobry klub w tym rejonie.
   -To wskaż, który z nas to Nialer. - rzekł czarnowłosy.
Rozejrzałam się po wszystkich twarzach. Właściwie to żaden z nich nie wyglądał mi na Nialla. Jednak musiałam coś odpowiedzieć i zawsze był procent szans, że odpowiem dobrze i się nabiorą. Chyba, że Niala wcale nie ma między nimi.
   -Myślę, że to jest Niall. - wskazałam na chłopaka z mnóstwem tatuaży i włosami na żel.
   -Myślisz, czyli nie jesteś pewna. - odezwał się Harry i podszedł bliżej mnie. Odwróciłam głowę w drugą stronę.
   -Spójrz na mnie jak do ciebie mówię! - ryknął chłopak o lokowatych włosach i przyciągnął sobie moją twarz do swojej.
   -Zostaw ją. - krzyknął Rev, a reszta wycelowała w nas bronią.
   -Rev. - jęknęłam. - jest dobrze, spokojnie.
Uspokoiłam brata, gdyż wiedziałam, że jego napady złości mogą doprowadzić do szybszego naszego końca. Chciał mnie bronić, jednak w tej sytuacji nie miał jak.
   -Czemu nas nie zostawicie? - spytałam, patrząc mu w oczy.
   -Miałaś szanse maleńka. Nawet dwie. Jedna dzisiaj, druga wczoraj.
   -Do trzech razy sztuka Harry? - zaproponowałam.
   -Nie maleńka, my nie gramy fair. Twój brat w dodatku pokaleczył nas trochę.
   -Prawdę mówiąc wy też nie gracie fair. - dodał czarnowłosy. - to już wasz koniec.
Chłopak rzucił mnie na jezdnie. Rev dobiegł do mnie i pomógł mi się podnieść z ziemi. Porywacze stanęli i zaczęli się naradzać.
   -Po prostu ich zastrzelimy i to teraz. - odparł Niall, chłopak o blond włosach i wycelował we mnie bronią.
   -A może nam się jeszcze przydadzą? - spytał pospiesznie czarnowłosy. - choćby dziewczyna.
   -Ja już jej mówiłem Zayn, że byłoby mi żal zastrzelić tak piękną kobietę, ale mus to mus. - powiedział Harry z lekko krzywa miną.  Widocznie nie był zadowolony, że musi to zrobić, co mnie szczerze zdziwiło.


I co uważacie o rozdziale czwartym? Jak myślicie co się dalej stanie? ;)
Dziękuje za ciepłe słowa od Mariny Kot i oczywiście reszty :), rzeczywiście trochę mnie martwi, że mam mało czytelników :/ ale cóż zrobić...
Do następnego rozdziału! :*

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rozdział 3 - Klub

   Pod wieczór nas sprzęt został wzbogacony o różne ciekawe i znane nam już rzeczy. Nowe krótkofalówki, telefony, GPSy, broń, tak przede wszystkim broń. Ostrza, noże, pistolety. I wiele naboi.
  -Jaki jest plan? - powtórzył przełożony Clintona.
  -Wchodzimy do klubu, udajemy, że się bawimy. Lokalizujemy Emily. Odurzamy ją i uprowadzamy. - powtórzył po raz kolejny Rev.
  -Dokładnie! Teraz powodzenia wam życzę i widzimy się o 12 w nocy tutaj na placu, tak jak zaplanowaliśmy.
Wsiedliśmy do auta. Rev ubrany był w kratkowaną koszule i luźną koszulkę pod którą sprytnie schowane zostały rzeczy, które mogą być mu niezbędne. Jego spodnie jeansowe nie były stworzone z prawdziwego jeansu, a jedynie imitowały go. Tak na prawdę zostały przystosowane specjalnie z elastycznego materiału, by ułatwić mu bieg, czołganie czy wspinaczkę. Ja, zaś na sobie miałam karmelową spódniczkę z szerokim, zwiewnym dołem oraz białą koszulkę na grubych ramkach. Pod spódnicą ukryte były leginsy z metalo-podobnym materiałem, który tworzył ochraniacze, dzięki którym w razie czego nie powinnam się tak pokaleczyć. Prócz tego tak jak u Rev miałam schowane pod nią wszystkie gadżety, które będą mi potrzebne w akcji.
   Przejechaliśmy koło klubowego parkingu, ludzi w kolejce do wejścia było co nie miara. Nigdy nie mieliśmy czasu na imprezowanie, także słabo byliśmy obeznani w takich miejscówkach, jednak było widać, że klub Niallera nie jest jakąś zapchloną placówką. Auto zaparkowaliśmy ulice dalej.
   -Gotowe? - zapytał Rev. - pamiętasz co masz robić?
   -Zrobić wszystko, by nie zwrócić na siebie uwagi, tak pamiętam. A ty pamiętasz?
   -Dostać się do Emily, odurzyć ją i uprowadzić.
   -Później dajesz mi cynka i odpalam auto i misja wykonana.
Wysiedliśmy ze samochodu i ruszyliśmy w stronę wejścia. Kolejka była tak długa, że czekanie w niej zajęłoby nam wieczność i pewnie nigdy nie dostalibyśmy się do środka.
   -Podsadź mnie. - powiedział do mnie Rev, a ja schyliłam się przy bocznej ścianie budynku.
Sprawnie wskoczył mi na plecy, a z nich dostał się na niższe partie dachu.
   -Czysto. - zawołał. - teraz ty.
Oddaliłam się kawałek i biegiem naskoczyłam na ścianę, robiąc po niej parę kroków i wyciągając rękę do brata za którą on natychmiast złapał. Szybko wciągnął mnie na dach. Następnie naszym oczom okazało się ułatwienie w formie otwartego okna. Łatwiej być nie mogło. Prędko obydwoje wślizgnęliśmy się do środka.
   -Gdzie jesteśmy? - spytałam brata.
   -Chyba na pietrze.
   -Co wy tu robicie?! - nagle odezwał się czyjś głos.
   -Na prawdę przepraszamy, ale szukamy łazienki. - odpowiedziałam prędko, bez większego zastanowienia.
Trafiliśmy nieszczęśliwie na ciemnowłosego chłopaka, który rano rozmawiał z Harrym przed bramą ich siedziby. Facet przyjrzał nam się podejrzliwie, większość czasu koncentrując wzrok na mnie. Zaczęłam się denerwować, że mnie poznał, że Harry opowiedział mu o mnie. Przełknęłam głośno ślinę.
   -To nie ta strona. - odparł. - do kibla w tamtą stronę. I za dużo nie baraszkujcie, bo potem trzeba to sprzątać.
  -Nie ma sprawy, dzięki. - krzyknęłam i wraz z Rev popędziliśmy w wskazany przez chłopaka kierunek.
Zeszliśmy schodami na niższe piętro skąd dochodziła głośna muzyka. Wtopiliśmy się szybko w tłum i zaczęliśmy tańczyć.
   -O mały włosy. - powiedział Rev, a moje serce biło jak oszalałe.
   -Tyle nerwów ile my musimy przechodzić podczas jednej akcji, to chyba nikt nie przechodził przez całe życie.
   -Ale za to dzięki nam większość zabójców, oszustów trafia tam gdzie być powinni.
   -Właściwie to różnie trafiają Rev i to przez ciebie. Czasem jest to więzienie, a czasem co innego. Uważam, że nie powinieneś używać broni na lewo i prawo.
   -Ale tego nas nauczyli. Mamy zabijać, do tego byliśmy szkoleni.
   -Dobra może przełożymy tę rozmowę na inny dzień. - zakończyłam temat, ponieważ jakaś grupka młodzieży dziwnie nam się przyglądała. Pokazałam im gestem, że Rev jest pijany i nie mają nas słuchać, po czym uśmiechnęli się w odpowiedzi.
  Po około 20 minutach tańca usiadłam przy wolnym stoliku i czekałam, aż Rev przyniesie nam drinki. Szczerze podobała mi się atmosfera panująca na tej imprezie i żałowałam, że nie było mi dozwolone wcześniej przychodzić w takie miejsca. Rev już długo się nie pojawiał, więc zaczęłam go wypatrywać. Nagle w tłumie ujrzałam Harry'ego, moja szczęka zacisnęła się ze zdenerwowania. Miałam nadzieje, że nasze spojrzenia nie skrzyżują się. Jednak myliłam się, chłopak śmiał się rozmawiając z kumplami, i po chwili jego oczy wylądowały na mojej osobie. Jego uśmiech zrzedł z twarzy. W następnym momencie i czarnowłosy i reszta chłopaków spojrzeli na mnie. Harry wstał i ruszył w moją stronę, a ja zacisnęłam oczy. Usłyszałam jak krzesło na przeciwko mnie odsuwa się, skrzypiąc o podłogę. Poczułam jego oddech na mojej twarzy. Otwarłam oczy. Dopiero teraz zauważyłam na jego rękach parę tatuaży.
   -Cześć. - odezwałam się.
   -Cześć, co tutaj robisz? - zapytał zdenerwowany.
   -Ja na prawdę was nie śledzę, proszę nic mi nie rób. - zaczęłam się tłumaczyć błagalnie- Przyrzekam, że tego nie robię. Jestem tutaj czystym przypadkiem. Po prostu twój kumpel prowadzi zajebisty klub.
  -Skąd wiesz, że to mój kumpel? - spytał, nie spuszczając ze mnie wzroku.
  -Kurwa. - przeklęłam, a ręce zaczęły mi się trząść. Triumfalny uśmiech pojawił się na jego twarzy.
  -Masz 10 sekund na ucieczkę. - powiedział, wstając i wracając do swoich kolegów.
Przez chwile siedziałam na miejscu i patrzałam na niego i resztę. Obgadywali coś, co chwila patrząc się w moją stronę. Gdy ujrzałam przeładowywaną broń w ich rękach, szybko wstałam z miejsca. Spojrzeli na mnie i powoli ruszyli do mojego stolika. Gwałtowania wpadłam na Rev idącego z drinkami, przez co oby dwoje oberwaliśmy alkoholem zmieszanym z sokami.
   -Spierdalamy Rev, idą tutaj. - wrzasnęłam i chwyciłam brata za rękę.

Podoba Ci się jak pisze? Poleć moje opowiadanie znajomym, może i jego zainteresuje :)
Dziękuje Wam za wszystkie komentarze do poprzednich rozdziałów :))

czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział 2 - "nie takie rzeczy już robiliśmy."

  Następnego dnia obudziły mnie promienie słońca. Cieszył mnie ten widok, tym bardziej, że dzisiejszy dzień także miałam spędzić na dworze. Leniwie podniosłam się z łóżka. Zegarek wskazywał godzinę 7:00. Wszyscy pracownicy, wraz z rodzinami mieszkają na terenie oddziału. Także dla wszystkich ta godzina oznacza pobudkę.
   -Hej Elsa. - wszedł do pokoju mój brat i usiadł na moim łóżku.
   -Hej Rev, jak tam?
   -To raczej ja powinienem cię o to zapytać. Trzymasz się po wczorajszym?
   -Pewnie, że tak. Po prostu była to sytuacja niezgodna z planem jaki uzgodniliśmy. - odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
   -Clinton chce cie widzieć w swoim biurze. - zawiadomił, po czym wstał i wyszedł.
Clinton to szef tego całego "wojskowego burdelu". Zajmuje się dopilnowywaniem czy wszystkie misje idą zgodnie z założonym planem. Nasz jak zdążyliśmy już zauważyć, nie idzie, dlatego, tuż po umyciu się i ubraniu musiałam iść do jego biura. Cicho zapukałam do jego drzwi, a następnie nacisnęłam na klamkę.
   -Cześć, co tam? - powiedziałam i usiadłam w jednym z foteli stojących na przeciwko jego biurka.
   -Słyszałem, że miałaś nie zapowiedzianą wizytę. - zaczął. - co się dokładnie wydarzyło El?
   -Nie wiem, nie wiem skąd oni dowiedzieli się, że ich śledzę i nie wiem jak to się stało, że jeden z nich znalazł się za moimi plecami. - zaczęłam gorączkowo się tłumaczyć. - wziął się znikąd, nagle się odezwał, a jego pukawka była już przy mojej głowie. Nie miałabym nawet szans się wyrwać. To nie jest zwykły uliczny gang, sądzę, że to są profesjonaliści.
  -Dowiedziałem się, że modelkę porwał jej były chłopak, który jest w tej grupie. - wspomniał Clinton, zupełnie ignorując moje tłumaczenie.
  -Czyli mam działać dalej? - zapytałam.
  -A jak myślałaś? Rodzice ci nie pomogą, wzięli wolne, by wyjechać na Hawaje.
  -Co?! - krzyknęłam.
  -Jesteście już pełnoletni, nie muszą was pilnować, poza tym opiekę macie tutaj w agencji.
  -My z Rev mamy śmiertelne zadanie do wykonania, a oni sobie od tak wyjechali?!
W tym samym momencie do biura wszedł mój brat.
  -Słyszałeś? Rodzice pojechali na Hawaje! A my mamy kontynuować misje! Ledwo uszłam z życiem wczorajszego dnia, bo jakiś psychopata chciał mnie zastrzelić, bo sobie normalnie stałam w bramie. Skąd kurwa niby wiedzieli, że ich śledzę?!
   -Spokojnie Elsa! Damy radę, nie takie rzeczy już robiliśmy. - pocieszył mnie mój brat.
   I tak po niespełna trzech godzinach siedzieliśmy razem z Rev w aucie i ponownie wpatrywaliśmy się w bramę. Na całe szczęście dzisiejszego dnia ładna pogoda nadal utrzymywała się na niebie. Słońce jasno świeciło, było ciepło, a ludzie normalnie spacerowali już uliczkami miasta, ciesząc się życiem.
   -Czy to ma jakikolwiek sens Clinton? - odezwałam się do krótkofalówki zainstalowanej w naszym aucie.
  -Ma. - usłyszeliśmy krótką odpowiedz, po czym rozłączył się.
  -Dzięki, kurwa. - krzyknęłam, choć wiedziałam, że już mnie nie słyszy.
  -Coś ty taka nerwowa Elsa? - spytał Rev.
  -Bo siedzimy tutaj bezczynnie.
  -Patrz! - uciszył mnie i wskazał na bramę.
  -Ten w lokach to Harry, a tego drugiego w czarnych włosach nie znam. - poznałam chłopaka, który poprzedniego dnia złapał mnie na gorącym uczynku.
   Drugi chłopak miał kruczoczarne włosy, mocniej przycięte na bokach głowy, niż na jej czubku. Lekko kościstą szczękę z bokobrodami łączącymi się z jego zarostem, tego samego ciemnego koloru. Był wysoki, dobrze zbudowany.  Ubrany był w zwykłą szarą koszulkę, na nogach zaś niczym nie wyróżniające się niebieskie jeansy. Harry, chłopak, którego zdążyłam już poznać, był facetem o bardziej okrągłej twarzy, lecz z wystającą brodą. Miał brązowe, lokowane włosy. Bardzo groźny wyraz twarzy i przenikliwe oczy. Na samą myśl o jego wczorajszym spojrzeniu przechodziły mnie ciarki. Na sobie miał czarne spodnie zwężane ku dołowi, oraz tak samo zwyczajną koszulkę w kolorze czarnym.
  -Włączę podsłuch. - odezwał się mój brat.
Rev nacisną jeden z wielu guzików w naszym aucie i nagle do środka wniknęły dźwięki z ulicy. Wyciszył szumy, by aparatura skupiła się jedynie na ludzkich glosach.
   -Widziałeś tę młodą w okolicy? - usłyszeliśmy ich rozmowę.
   -Nie, mówiłem, że się wystraszy. Z nami nie ma co pogrywać.
   -Właściwie czego ona chciała? - spytał czarnowłosy.
   -Nie wiem. - odparł Harry. - pamiętaj dzisiaj o klubie nocnym, będzie grubo.
   -A wy co? - odezwał się jakiś trzeci chłopak, który właśnie wyszedł z budynku.
Trzeci chłopak wyglądał na parę lat starszego od swoich towarzyszy. Z papierosem w ustach i luźnym, pewnym krokiem przekroczył framugę bramy prowadzącej do środka. Jego włosy były czarne i krótko ścięte. Na sobie miał kurtę z czarnej skóry, zaś pod nią białą podkoszulkę.
   -Nie pilnujesz Emily? - zareagował nagle czarnowłosy, na widok swojego kumpla.
   -Przecież już dawno przewiozłem ją do Nialera. Siedzi tam u niego w klubie i razem z Ryanem ją pilnują.
Szybko nacisnęłam guzik włączający krótkofalówkę.
   -Clinton, znajdź klub, którego właścicielem jest jakiś Nialer.
   -Już zabieram się za robotę. - powiedział i rozłączył się.
   -Dobra Elsa idą tu, odjeżdżamy i się schowaj.
Prędko zsunęłam się z fotela i dodatkowo schyliłam  głowę. Przez pewien czas, póki nie wyjechaliśmy z tej dzielnicy siedziałam w takiej pozycji. Lepiej było nie ryzykować, tym bardziej, że Harry na pewno, by mnie poznał.



Następny rozdział pojawi się w następnym tygodniu :) Mam nadzieje, że Wam się podoba :)