sobota, 14 marca 2015

Rozdział 11 - Kraj zalany gorącem cz.2

   Przebiegłam kilkanaście metrów dalej, mijając wiele uliczek, które powoli napawały mnie niepokojem. Czułam się niepewnie krążąc
tymi rejonami. Okolica nie była już tak miła dla oka i budząca podziw jak na początku mojej ucieczki. Dziwiło mnie, jak w tak szybkim czasie wszystko dookoła uległo zmianie. Znikły piękne kwiaty oraz idealnie przycięte drzewa i krzewy, a na ich miejscu zaczęły pojawiać się zeschnięte zarośla i popalona trawa. Budynki z bogato zdobionych, którym gdybym tylko mogła, przyglądałabym się z zachwytem, przeistoczyły się w szare, brudne kloce. W co niektórych oknach wisiały podarte prześcieradła, zaś inne zabite były deskami. Na chodniku walało się mnóstwo odpadów. Od zwykłych śmieci, jak plastikowe kubki i porozbijane, szklane butelki, aż po gruz przez który dało się łatwo złamać nogę. Ulice zaczęły coraz bardziej, jakby topić się w upale dnia. Powietrze falowało przed moimi oczyma. Cały czas szłam przed siebie, próbując poruszać się skrawkami cieni, jakie pozostawiały po sobie budynki. Jednak ,gdy tylko ponownie byłam zmuszona iść w słońcu czułam na całym ciele jego piekące promienie. Próbowałam odgarniać moje rozpuszczone mokre od potu włosy, przylepione do mojej szyi, jednak wiele to nie dawała, po chwili na nowo mnie grzały. Moja głowa , jak się spodziewałam, w końcu zaczęła pobolewać. Mój organizm pragnął wody.
   Nareszcie w oddali ujrzałam szyld, który automatycznie skojarzyłam ze sklepem. Drzwi do niego były uchylone, z lekką obawą weszłam do środka. W pomieszczeniu nie było nikogo. Na półkach nie stało wiele produktów, jedynie te podstawowe, jak mąka, cukier, kawa ,bądź jakaś specyficzna herbata, której z pierwszej chwili nie poznałam. Na haku wiszącym na bocznej ścianie sklepu wisiały chusty z widocznymi, przyklejonymi do materiału cenami. Wyciągnęłam z kieszeni garść banknotów, które zabrałam chłopakom, którzy nieudolnie mnie zaczepili. Zaczęłam się im przyglądać z zaciekawieniem, dopóki nie usłyszałam chrząknięcia. Zza lady wynurzył się mężczyzna o mocnych i gęstych łukach brwiowych. Jego twarz w większości zasłonięta była równie bujnym i ciemnym zarostem.  Ciemne oczy były głęboko osadzone w czaszce, zaś nos miał bardzo długi, wielki i zagięty jak dziób kruka. Był dość otyły, co dało wywnioskować się po napiętej koszuli na jego brzuchu.
    Od razu skierowałam się do lodówki z napojami stojącej koło wyjścia. Czułam, że mężczyzna bacznie mnie obserwuje, więc nie podnosząc wzroku, podeszłam do lady i położyłam na niej liczbę banknotów, którą wskazywała cena na butelce wody. Facet sięgnął ręką w stronę pieniędzy i dłonią przesunął je w swoją stronę. Ruszyłam powolnym krokiem do wyjścia, zaś moje usta już zetknęły się z gwintem butelki. Kiedy oderwałam się od niej, mój wzrok skupił się na dwóch chłopakach, którzy nalepiali jakąś kartkę na pobliski słup lampy ulicznej.  Gdy to zrobili podeszli bliżej sklepu i również zabrali się za umieszczanie papieru, lecz tym razem na ścianie budynku. Po wykonaniu tego, skręcili w pierwszą uliczkę i zniknęli z mojego pola widzenia. Przyjrzałam się z daleka wiszącej kartce, która teraz lekko powiewała przez prawie nieodczuwalny gorący wietrzyk. Moje przymknięte dotąd powieki nagle otwarły się na całą szerokość, jak tylko było to możliwe. Z moich ust wydarło się ciche jęknięcie, zaś serce zaczęło łomotać. Rozejrzałam się mimowolnie i pospiesznie wróciłam do środka sklepu. Sprzedawca siedział na drewnianym krześle i w skupieniu czytał czarno-białą gazetę, która zawierała mnóstwo falowanego tekstu. Sięgnęłam ręką w stronę wiszących chust i wzięłam pierwszą z brzegu. Była ona koloru bordowego z dodatkiem beżu. Mężczyzna spojrzał na mnie z nad gazety i coś burknął pod nosem. Położyłam na ladzie pieniądze jakie należały się za chustę, a facet jedynie kiwnął w zgodzie i ponownie przeniósł wzrok na strony swojej gazety. Koło haków skąd wzięłam szal wisiało, małe zbite w rogu lusterko. Przejrzałam się w nim, otrzepałam trochę zakurzoną twarz i założyłam na siebie chustę wiążąc ją tak, by zakrywała mi twarz, jak innym chodzącym tutaj kobietą. Miałam nadzieje, że dzięki temu zdołam choć w jakimś procencie wtopić się w tłum. Kiwając głową do sprzedawcy, wyszłam ze sklepu.
   Podeszłam do nadal lekko poruszającej się kartki papieru, jednym ruchem zerwałam ją z muru. Tekst na nim, był w języku arabskim. Na czarno-białym zdjęciu widniała moja twarz. Zaś na dole kartki znajdowała się, napisana grubą czcionką liczba: "150.000". Nie mogłam uwierzyć, że porywacze wysłali za mną listy gończe. Zgniotłam kartkę w dłoni i wyrzuciłam za siebie. Sięgnęłam do kieszeni swoich spodni i wyciągnęłam jeden z telefonów komórkowych, które wraz z pieniędzmi, skradłam chłopakom. Przysiadłam na jednym z większych kawałków gruzu i zaczęłam zapoznawać się z telefonem. Gdy dotarłam do klawiatury numerycznej szybko wstukałam numer do mojego brata. Moje serce biło jak oszalałe, gdy komórka zaczęła łączyć mnie z Rev.
   -Halo? - odezwał się głos mojego brata, a ja nie mogłam powstrzymać radości jaka oblała moje wnętrze.
   -Rev? To ty? - zapytałam retorycznie, a łzy zaczęły ciec po moich policzkach.
   -Elsa! - krzyknął mój brat i słuchać było, że na chwile oddalił słuchawkę. - to Elsa, Elsa dzwoni, ona żyje!
   -Gdzie jesteś? Co się z tobą dzieje? Wszystko dobrze? Błagam mów, nie możemy cie odnaleźć, zgubiliśmy trop na morzu.
   -Rev! Przestań gadać i słuchaj - uciszyłam brata i rozejrzałam się, ponieważ wydawało mi się, że w oddali usłyszałam strzał. - nie wiem jak długo będę mogła rozmawiać, włącz więc tryb głośnomówiący. Jestem w jakimś arabskim kraju, uciekłam, właśnie chodzę opustoszałymi ulicami w hidżabie, by zmylić przechodniów, po mieście krążą listy gończe. Obudziłam się w jakimś hotelu, albo raczej burdelu, porywacze mówili, że chcą mnie sprzedać, to handlarze żywym towarem. Może uda wam się namierzyć ten telefon, albo coś...
   -Kochanie! - przerwał mi głos mojej mamy, a łez jeszcze więcej wyciekło z moich oczu.
   -Mamo! Nie wiem czy to coś da, ale poznałam Ryana. - nastała głucha cisza, w której przez chwile myślałam, że telefon rozłączył się.
   -Ryan Gonzales - powtórzyłam. - to podobno twój syn. Nie ufam mu, ale pomógł mi się wydostać, nie wiem co jest z nim teraz, może nawet nie żyje. Ale myślę, że może być to istotna wskazówka, która może doprowadzi was do mnie.
   -Elsa kochanie, zaufaj mu - odparła moja mama i słychać było, że zalała się łzami. Do słuchawki wrócił Rev.
   -Siostra nie poddawaj się! Dasz radę!
   -Elsa podaj nam więcej szczegółowych miejsc! - odezwał się głos Clintona. - widzisz jakieś meczety? Dzieła sztuki, hotele? Cokolwiek wyróżniającego się?
   -Ponad dachami budynków widzę wieże jakiejś świątyni, ale uciekłam z bardzo ekskluzywnego miejsca, cała dzielnica była przepięknie zdobiona. Chyba zaczyna coś się dziać, muszę spadać stąd. Gdy tylko będę wiedziała coś więcej i będę miała możliwość to zadzwonię . Pomóżcie mi proszę!
   Rozłączyłam się i pospiesznie wsadziłam telefon do kieszeni. Ruszyłam biegiem przed siebie. Gdzieś w oddali za mną zaczęły dobiegać dźwięki strzelaniny. Jakoś nie byłam chętna dowiedzieć się co jest powodem tych odgłosów. Skręciłam w jakąś alejkę, która nie odróżniała się praktycznie niczym od innych. Jedyną różnicą było to, że w niej stał zdemolowany budynek. Szybko przeskoczyłam murek i ukryłam się za nim, nasłuchując.
   Po chwili dało się słyszeć nadjeżdżające auto. Dyskretnie wyjrzałam zza ścianki. Było to terenowe auto typu pick-up z otwartą paką na której siedziało troje mężczyzn. Koło siebie mieli nie mały zapas broni i amunicji. Wolałam nie myśleć po co im ona, gdyż przeczucie dawało mi znać, że jest ona uszykowana na moje powitanie. Na tę myśl przez mój kręgosłup przeszła fala dreszczy. Samochód odjechał, a ja odsapnęłam. Znikąd usłyszałam wyraźne i głośne rozmowy dwóch mężczyzn w języku arabskim. Moje oczy wytrzeszczyły się, zaś ciało spięło do granic możliwości. Jak to możliwe, że dotąd nie usłyszałam, że ktoś nadchodzi. Nerwowo zaczęłam szukać drogi ucieczki. Faceci z arafatkami na głowach i karabinami w rękach przechadzali się powolnym krokiem po budynku. Nie byli wielce zainteresowani okolicą, szli przed siebie i rozmawiali, jednak broń trzymali w gotowości. Rozejrzałam się uważnie, jedyną możliwością ucieczki stały się schody, umieszczone parę metrów dalej, tylko jak dostać się do nich niezauważonym? Chwyciłam mały kamień i rzuciłam w stronę w którą zmierzali, gdy gruz zetknął się z ziemią, wydając przy tym stukot, jeden z mężczyzn nie zastanawiając się długo strzelił serię amunicji w tamtą stronę. Moja szczęka opadła. W mojej głowie pojawiło się nowe pytanie: jak dotrzeć do schodów i nie zostać zastrzelonym?
   Nie miałam wiele czasu, gdy tylko mężczyźni dojdą do pobliskiego murka, które kiedyś zapewne było oknem, skręcą w moją stronę, a wtedy będę widoczna jak na talerzu. Cicho, ale głęboko odetchnęłam i zgięta w pół ruszyłam w stronę schodów. Patrzałam na nadal poruszających się wolnym krokiem facetów, a zarazem uważałam, by nie potknąć się o leżący gruz i połamane deski. W pewniej chwili któryś z nich wydał z siebie dziwny dźwięk, na co ja skryłam się za smukłą ścianką. Wyjrzałam powolnie zza murku, na całe szczęście oni nadal byli zajęci zwiadami. Teraz do schodów dzieliło mnie na oko 10 metrów. Bez rozważań zaczęłam biec w stronę klatki schodowej, do chwili, aż nie wylądowałam długa na ziemi. Zostałam postrzelona. Moją nogę przeszył straszliwy ból, który w sekundzie rozszedł się po całym ciele. Wygięłam kręgosłup w łuk, zaś palce od dłoni zacisnęłam na jakiś kamieniach, które leżały na ziemi. Łzy same zaczęły wyciekać z moich oczu. Zgryzłam boleśnie wargi, jednak nawet to nie było porównywalne do bólu mojej nogi. Ujrzałam na ziemi dwa zbliżające się do mnie cienie. Ich głosy już od dłuższej chwili rozbrzmiewały w mojej głowie. Powoli, próbując nie ruszać nogą, obróciłam się tułowiem na plecy. Jednakże ból był nie do uniknięcia. Podparłam się ramionami i spojrzałam na twarze mężczyzn, którzy już stali nade mną. Przez cały ten czas krzyczeli do mnie w swoim języku, jednak ja ich nie rozumiałam.
   -Nie rozumiem was - odezwałam się, a jeden z nich wycelowałam we mnie swoim karabinem.
Zaczęłam nerwowo kiwać głową na nie. Mój wzrok spoczął na nodze, która leżała w kałuży mojej własnej krwi. Powieki zrobiły mi się nadzwyczajnie ociężałe i zaczęły opadać, a świat wokół wirować, zamazywać się i plątać. Przestały dochodzić do mnie jakiekolwiek dźwięki. Serce zaczęło łomotać w mojej piersi, oddech stawał się na przemian głęboki i płytki. W jednej chwili było mi zimno, w drugiej zaś gorąco.
   W końcu wszystko powoli wracało do normy, dziwny szum zaczął docierać do moich uszu. Świat bez drgań i zawirowań wrócił, jednakże ujawnił przerażające zajście.  Dwóch Arabów, którzy przed chwilą mnie postrzelili leżeli nieżywi, zakrwawieni na ziemi. Przeciągnęłam się na rękach jak najdalej od zwłok, sycząc przy tym z bólu. Spojrzałam przed siebie i ujrzałam Ryana. Stał na przeciwko ,jego sylwetka ciała odcinała się na tle zachodzącego, jednak nadal mocno świecące słońca.  W ręki przeładowywał zwykły mały pistolet. Był żywy i wyglądał lepiej, niż gdy go widziałam ostatnio.
   -Ryan ty żyjesz! - krzyknęłam uradowana do chłopaka, jednak on nie odwzajemnił posłanego przeze mnie uśmiechu. Jednakże moja radość nie trwała długo, w tym samym momencie tuż za nim pojawił się Zayn.
   -Patrzcie, patrzcie. Kogo myśmy znaleźli - powiedział z powagą. Z jego wyrazu twarzy nie dało się nic więcej wyczytać.
   -Pożałujesz tego Słońce - odezwał się Harry z drwiącym uśmieszkiem. - dobrze się spisałeś Ryan, może nigdy nie dorównasz swojemu ojcu, ale coś z ciebie jeszcze będzie.
   -Co? Ryan? Przecież kazałeś mi sobie zaufać - warknęłam.
   -Musiałem coś wymyślić, byś w końcu wyszła z piwnicy, choć co prawda nie poszło dokładnie zgodnie z moim planem, ponieważ udało ci się uciec. Nie spodziewałem się takiego sprytu i wytrwałości po tobie Elsa- odpowiedział. - na szczęście nigdy nie przewyższysz w tym nas.
   -Związać ją - rozkazał Zayn i odwrócił się na pięcie. Jacyś mężczyźni podeszli i drastycznie podnieśli mnie z ziemi. Zawrzeszczałam z powodu palącego bólu rany postrzałowej w nodze. Jednak nikt wielce się tym nie przejął.
   Jednym z tych chłopaków, którzy się mną zajęli był Martin, facet z papierosem. Podnieśli mnie za ramiona tak, że nogi wisiały mi nad betonową ulicą, którą właśnie szliśmy. Po kilku chwilach doszliśmy do trzech terenówek, z czego dwie podobne do tej, która niedawno tędy przejeżdżała. Jedna z nich była jednak bardzo ekskluzywna, osadzona na dużych kołach, cała czarna z przyciemnianymi z tyłu szybami. W świetle zachodzącego słońca błyszczał się ,jak gdyby został posypany brokatem. Harry otwarł tylne jego drzwi i wcisnął się do środka. Martin popchnął mnie w stronę auta, a ja upadłam nie mogąc wytrzymać z bólu. Podparłam się rękoma o próg wspomagający wchodzenie do samochodu, jednak z wyczerpania trudno było mi się podnieść. Czułam na sobie drwiący wzrok chłopaków, co strasznie mnie zażenowało. Spróbowałam dźwignąć się ponownie i tym razem udało dostać mi się do środka.
   Przez całą drogę myślałam co teraz ze mną będzie? Zabiją mnie? Sprzedadzą? A może po prostu poczekają, aż do mojej rany wedrze się zakażenie i umrę? Zastanawiałam się, dlaczego Ryan mnie oszukał? I czy okłamał mnie również z faktem, że jest moim bratem? Niemniej jednak moja matka twierdziła, że mam mu zaufać, jej reakcja wtedy przez telefon, była dość niecodzienna...

Część druga rozdziału 11 :) Mam nadzieje, że się podobała? Jak myślicie co teraz zrobią z Elsą? ;) 

środa, 4 marca 2015

Rozdział 11 - Kraj zalany gorącem cz.1

    Przeskoczyłam ostatnie schodki i wydostałam się z piwnicy. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, by mieć chwilę przewagi. Odpychając się ręką o róg ściany, ruszyłam pędem długim korytarzem. Po chwili skręciłam w lewo i naparłam całym ciałem na drzwi z napisem "wyjście ewakuacyjne". Nimi dostałam się na klatkę schodową, zaczęłam wbiegać schodami do góry, by dostać się na parter,  gdyż jak dobrze pamiętałam piwnica znajdowała się na poziomie -2. Za sobą usłyszałam wrzaski jakiś mężczyzn i trzask drzwi o ścianę. Domyśliłam się, że porywacze dostali się na klatkę tą samą drogą co ja. Ile sił w nogach pokonywałam kolejne schodki. Wybiegłam do jakiegoś holu, lecz szybko się zorientowałam, że w nim już ktoś na mnie czeka z bronią w ręku, także z zawrotną szybkością zawróciłam. Ponownie biegłam schodami w górę, ignorując pojawiający się już palący ból w moich łydkach. Za sobą słyszałam miliony kroków, a nieraz i trzaski obijających się o ściany i poręcze, kul z broni.
   Szybko pokonywałam kolejne piętra budynku. Kiedy moje łydki już utrudniały wspinanie stopniami, postanowiłam skręcić i wejść w drzwi, które mieściły się na każdym z poziomów. Weszłam nimi na korytarz wyściełany czerwonym dywanem i zdobiony złotymi lampami ściennymi. Luksusem wiele nie różnił się od pozostałych, którymi już zdążyłam podróżować. Pobiegłam wzdłuż niego, omijając wiele drewnianych drzwi ,zza których to nieraz dało się słyszeć intymne odgłosy, które na chwile obecną na prawdę napawały mnie przerażeniem i utrudniały ucieczkę. Skręciłam w następny korytarz i moje nerwy sięgnęły granic, gdy zauważyłam, że kończy się on jedynie jednymi z wielu drzwi. Nie myśląc wiele, gdy do nich dotarłam naparłam na klamkę, by je otworzyć. Wbiegłam do pomieszczenia i zakluczyłam drzwi za sobą. Wiedziałam, że nie mam zbyt wiele czasu na przemyślenia w kwestii co dalej ze sobą zrobić. Rozejrzałam się po pokoju, był pusty, nikogo w nim nie było. Na prawej stronie stało wielkie biurko, przed nim dwa białe fotele. Po lewej, zaś biała, skórkowa kanapa z drewnianym, nowoczesnym stolikiem do kawy. Na nim leżała jakiś pistolet, więc od razu wzięłam go do ręki. Sprawdziłam magazynek, był prawie pełny. Uśmiechnęłam się do siebie.
   Nagle drzwi mocno zadygotały, prawie wyrywając je z futryny, najwyraźniej porywacze postanowili je wyważyć. Schowałam broń za pasek i zaczęłam szukać innego wyjścia. Rozejrzałam się pospiesznie w okuł własnej osi i ujrzałam jedyną szanse ratunku - białe, wąskie drzwi. Podbiegłam do nich, w duchu modląc się, by to nie okazała się łazienka. Na moje nieszczęście, to właśnie była łazienka.
   -Cholera! – przeklinałam pod nosem. Po chwili usłyszałam ogłuszający trzask i automatycznie skuliłam się na podłodze, zaciskając dłońmi uszy. Nerwowo odwróciłam się za siebie i ujrzałam chmurę dymu, która po chwili ukazała niemiłą prawdę. Drzwi zostały wysadzone, a na ich miejscu stał aktualnie jeden z zamaskowanych porywaczy, trzymając karabin w ręku.
    Będąc nadal na klęczkach, kopnęłam nogą drzwi, które zatrzasnęły się z łomotem. W następnej chwili skoczyłam na równe nogi i pchnięciem, przewróciłam stojącą, wysoką szafkę, która naparła na zwykły biały plastik oddzielający mnie od zabójców. Dzięki temu na pewno zyskam na czasie. Ponownie zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu ratunku. Byłam przerażona, a czas leciał jak przyspieszony, ponieważ już dało się słyszeć trzaskanie w drzwi, które napędzało, i tak bardzo nerwową atmosferę. Zerknęłam na okno, które wydawało mi się jedyną drogą ucieczki. Wyjrzałam przez nie, czując skręty w żołądku.
   Byłam na oko na drugim piętrze. W dole ujrzałam jakieś małe, trójkątne podwórko zamknięte z dwóch stron ścianami hotelu, zaś trzecią stronę grodził druciany płot. Spojrzałam na boki i po lewej stronie , jakieś 20 metrów dalej zauważyłam budynek, który swoją wysokością kończył się tym samym piętrem na którym się znajdowałam. Pół metra niżej, pod parapetem szedł szeroki na pół stopy gzyms, który jak sądziłam obwodził cały budynek. Bez dłuższego namysłu, zdecydowałam się zaryzykować. Sprawnie przeszłam przez okno i stanęłam na występie. Moje nogi zaczęły się trząść, gdy wiatr okalał moje ciało. Mój mózg zdał sobie sprawę z towarzyszącego mi zagrożenia i włączył większy napływ adrenaliny do moich żył. Czułam się gotowa przejść tak niebezpieczną drogę. Nie patrząc w dół zrobiłam pierwszy krok w bok. Ciałem przywarłam do ściany, a dłońmi trzymałam się parapetu. Robiłam powolne kroki, aż w końcu dotarłam bezpiecznie do dachu drugiego budynku. Gdy moje obydwie nogi zetknęły się z dachówkami, odetchnęłam, a moje serce dopiero teraz zaczęło nienormalnie bić.
   -Nie wierze - jęknęłam, a nogi ugięły się pode mną.
   W tym momencie doszło do mnie gorąco jakie dawało słońce wiszące nade mną. Moje rozchylone teraz usta zaczęły łapczywie brać gęstego, wilgotnego powietrza, które nie pasowało do tego, którym zazwyczaj oddychałam. Poczułam wręcz, że się duszę i brakuje mi tej normalnej rześkości. Moje dłonie automatycznie zaczęły się pocić i być nienaturalnie mokrawe od wewnętrznej strony. Ciuchy zaczęły lepić się do mojego ciała. Ujrzałam przed sobą rozchodzące się miasto, które topiło się w falach upału. Wiele nie było widać, przez mocno świecące słońce. Jednak cała pobliska architektura, choć luksusowa to wydawała się być inna od tej którą znałam na co dzień. W tej chwili przypomniały mi się słowa Ryana, które wypowiedział po tym jak dostaliśmy się do kotłowni: "Jesteśmy w innym kraju."
W jakim do licha innym kraju?
   Usłyszałam strzał i zorientowałam się, że jego źródłem jest okno z którego właśnie uciekłam. Ruszyłam biegiem przed siebie. Budynek na który zdołałam się dostać był długi i łączył się z dwóch stron z innymi. Dzięki temu długo nie musiałam główkować co dalej. Jednak w końcu dach skończył się, a między następnym dzieliła je ulica. Odwróciłam się za siebie i zauważyłam, że porywacze już dostali się na dach. Oddaliłam się pare kroków w tył i biegiem, rzuciłam w przepaść. Moja pewność siebie i na dodatek adrenalina, której nadal sporo było w moich żyłach spowodowały u mnie przecenienie swoich możliwości i przez to o mało co nie zleciałam z dachu. W ostatniej chwili chwyciłam się rynny, która zatrzeszczała metalicznie i lekko wygięła się w łuk. Prędko podciągnęłam się na ramionach i wspięłam na dach drugiego budynku. Przez ten wypadek, poczułam dudniące serce w mojej klatce piersiowej, które jakby błagało o wyjście na zewnątrz. Rzuciłam się ponownie do ucieczki. Biegłam co jakiś czas odpychając się rękoma od wystających kominów, jakby to miało zwiększyć moją prędkość.
   Nieopodal zauważyłam drabinkę pożarową. Chwyciłam się wystającej poza dach poręczy i nie tracąc czasu na obracanie się przodem do szczebelków, przywarłam podeszwami butów i wierzchem dłoni do biegnącej po obu stronach wąskiej barierki. Szybko zjechałam w dół, kontrolując równowagę rękami. Miałam na sobie koszulkę z krótkim rękawem, więc podczas zjazdu moje dłonie i łokcie lekko odparzyły się, lecz teraz ten fakt zupełnie mnie nie interesował. Otrzepałam powstałe rany jakbym instynktownie chciała pozbyć się brudu, który może dostać się do nich.
    Teraz znajdowałam się na ulicy. Po drugiej stronie chodnika jakieś dwie zamaskowane kobiety uważnie mi się przyglądały. A przynajmniej tak mi się wydawało, ponieważ od stóp do czubka głów miały na sobie burkę.
   -Nie - powiedziałam pod nosem i ruszyłam przed siebie.
Kilka szybkich kroków dalej ponownie ujrzałam grupkę kobiet również ubranych w podobny strój. Wszystkie odwróciły się w moją stronę, nie zwolniłam tępa, ich wzrok podążał cały czas za mną.
   -Nie, nie - powtórzyłam głośniej.
Skręciłam w jakąś alejkę, na której posadzone było mnóstwo kolorowych kwiatów, wyspa oddzielająca jedną ulicę od drugiej była uściana piękną, soczyście zieloną trawą. Co kawałek posadzone były drzewa, których gałęzie były idealnie przystrzyżone w wielkie kule, a pod ich cieniami usadzeni przy stolikach mężczyźni. Jedni popijali jakieś napoje, inni zaś grali w tryktraka.
   -Nie, nie, nie - odezwałam się, a mój głos się załamał.
Przez chwile stałam w bezruchu myśląc co dalej począć. Znajdowałam się w jakimś z arabskich krajów, gdzie właśnie uciekłam porywaczom, którzy chcieli mnie sprzedać. Nie wiedziałam co robić, nie miałam przy sobie nic, prócz naładowanego pistoletu za pasem, który średnio nadawał się na spacerowanie z nim po mieście, na dodatek jestem kobietą ubraną w zwykłe spodnie i koszulkę. Jeśli już po chwili mnie nie zlinczują, to powinno iść jak po maśle. Ruszyłam przed siebie nie oglądając się na boki. Choć wszystko wokół mnie interesowało, pilnowałam się, by nie podnosić głowy do góry. Przejście całej alei rzeczywiście okazało się bułką z masłem. Następnie skręciłam w następną ulicę, która już wyglądem nie przypominała poprzedniej. Same budynki osadzone wzdłuż drogi nie wyglądały już tak luksusowo jak wcześniej mijane. Jednak to co od razu rzuciło się w moje oczy to większy tłum ludzi, z których większość to byli mężczyźni.
   Poczułam suchość w ustach i mój organizm zaczął wysyłać do mnie sygnały spragnienia. Żałowałam, że musiał obudzić się z tym właśnie teraz, gdy nie miałam żadnej możliwości, by zdobyć choćby krople wody. Ignorując pragnienie, ruszyłam ponownie przed siebie. Z głową pochyloną w dół omijałam grupki ludzi, wyprzedzałam idące zamaskowane kobiety z dziećmi, które na mój widok pytały się zapewne swoich matek, z jakiej choinki się urwałam. Gdy tylko miałam jakieś wyjście skręcałam w coraz to inną, nieznaną mi ulicę. Czułam jednak, że zagłębiam się w coraz to niespokojne regiony miasta. Czekałam, aż wreszcie ktoś mnie zaczepi i w końcu się doczekałam w, na pozór, pustej uliczce. Jakiś młody chłopak podszedł do mnie i popchnął tak, że aż upadłam lądując na tyłku, a pistolet, który miałam za pasem boleśnie wbił mi się w pośladek. Cicho jęknęłam z bólu, zaś chłopak ,wraz ze swoimi kumplami zaczęli się śmiać. Nie chcąc pogorszyć sprawy pomału wstałam i zrobiłam kilka kroków w swoim kierunku, natomiast jeden z obcych znowu popchnął mnie tak silnie, że powtórnie znalazłam się na betonowej ziemi. Teraz już się zdenerwowałam. Podniosłam się na nogi, spokojnie otrzepałam i w ostatnim momencie, gdy chłopak chciał mnie dotknąć przywaliłam mu z pięści w szczękę. Nastolatek zatoczył koło, a ja w tym samym momencie trafiłam nogą w jego krocze, a później ponownie w twarz.  Jego dwóch kolegów pomimo widocznego zdziwienia na twarzy, natychmiast stanęli w gotowości. Byłam tak wściekła, że instynktownie ruszyłam na jednego z nich i obracając go sobie plecami zaczęłam dusić jego szyję, aż jego ciało stało się wiotkie. Ostatni z nich zwiał, był już tak daleko, że mój spragniony organizm nie miał ochoty go gonić. Przyglądając się dwóm w pół przytomnym chłopakom leżącym na ulicy, postanowiłam zwiać jak najdalej. Zanim jednak to zrobiłam szybko przeszukałam ich kieszenie. Znalazłam w nich kilka pieniędzy i stare, ale działające telefony komórkowe. Trzymając wszystko w ręku miałam chwile zawahania, czy na pewno dobrze robię okradając niewinnych ludzi, wówczas powróciło do mnie uczucie zdenerwowania, które odczułam lądując na ziemi przez jakiegoś młodego, głupiego nastolatka. Należało mu się.


OD AUTORKI: Witam Was ponownie, po krótkiej przerwie wracam i mam nadzieję, że znowu z chęcią będziecie czytać nowe rozdziały :) Jak oceniacie ten?