środa, 4 marca 2015

Rozdział 11 - Kraj zalany gorącem cz.1

    Przeskoczyłam ostatnie schodki i wydostałam się z piwnicy. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, by mieć chwilę przewagi. Odpychając się ręką o róg ściany, ruszyłam pędem długim korytarzem. Po chwili skręciłam w lewo i naparłam całym ciałem na drzwi z napisem "wyjście ewakuacyjne". Nimi dostałam się na klatkę schodową, zaczęłam wbiegać schodami do góry, by dostać się na parter,  gdyż jak dobrze pamiętałam piwnica znajdowała się na poziomie -2. Za sobą usłyszałam wrzaski jakiś mężczyzn i trzask drzwi o ścianę. Domyśliłam się, że porywacze dostali się na klatkę tą samą drogą co ja. Ile sił w nogach pokonywałam kolejne schodki. Wybiegłam do jakiegoś holu, lecz szybko się zorientowałam, że w nim już ktoś na mnie czeka z bronią w ręku, także z zawrotną szybkością zawróciłam. Ponownie biegłam schodami w górę, ignorując pojawiający się już palący ból w moich łydkach. Za sobą słyszałam miliony kroków, a nieraz i trzaski obijających się o ściany i poręcze, kul z broni.
   Szybko pokonywałam kolejne piętra budynku. Kiedy moje łydki już utrudniały wspinanie stopniami, postanowiłam skręcić i wejść w drzwi, które mieściły się na każdym z poziomów. Weszłam nimi na korytarz wyściełany czerwonym dywanem i zdobiony złotymi lampami ściennymi. Luksusem wiele nie różnił się od pozostałych, którymi już zdążyłam podróżować. Pobiegłam wzdłuż niego, omijając wiele drewnianych drzwi ,zza których to nieraz dało się słyszeć intymne odgłosy, które na chwile obecną na prawdę napawały mnie przerażeniem i utrudniały ucieczkę. Skręciłam w następny korytarz i moje nerwy sięgnęły granic, gdy zauważyłam, że kończy się on jedynie jednymi z wielu drzwi. Nie myśląc wiele, gdy do nich dotarłam naparłam na klamkę, by je otworzyć. Wbiegłam do pomieszczenia i zakluczyłam drzwi za sobą. Wiedziałam, że nie mam zbyt wiele czasu na przemyślenia w kwestii co dalej ze sobą zrobić. Rozejrzałam się po pokoju, był pusty, nikogo w nim nie było. Na prawej stronie stało wielkie biurko, przed nim dwa białe fotele. Po lewej, zaś biała, skórkowa kanapa z drewnianym, nowoczesnym stolikiem do kawy. Na nim leżała jakiś pistolet, więc od razu wzięłam go do ręki. Sprawdziłam magazynek, był prawie pełny. Uśmiechnęłam się do siebie.
   Nagle drzwi mocno zadygotały, prawie wyrywając je z futryny, najwyraźniej porywacze postanowili je wyważyć. Schowałam broń za pasek i zaczęłam szukać innego wyjścia. Rozejrzałam się pospiesznie w okuł własnej osi i ujrzałam jedyną szanse ratunku - białe, wąskie drzwi. Podbiegłam do nich, w duchu modląc się, by to nie okazała się łazienka. Na moje nieszczęście, to właśnie była łazienka.
   -Cholera! – przeklinałam pod nosem. Po chwili usłyszałam ogłuszający trzask i automatycznie skuliłam się na podłodze, zaciskając dłońmi uszy. Nerwowo odwróciłam się za siebie i ujrzałam chmurę dymu, która po chwili ukazała niemiłą prawdę. Drzwi zostały wysadzone, a na ich miejscu stał aktualnie jeden z zamaskowanych porywaczy, trzymając karabin w ręku.
    Będąc nadal na klęczkach, kopnęłam nogą drzwi, które zatrzasnęły się z łomotem. W następnej chwili skoczyłam na równe nogi i pchnięciem, przewróciłam stojącą, wysoką szafkę, która naparła na zwykły biały plastik oddzielający mnie od zabójców. Dzięki temu na pewno zyskam na czasie. Ponownie zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu ratunku. Byłam przerażona, a czas leciał jak przyspieszony, ponieważ już dało się słyszeć trzaskanie w drzwi, które napędzało, i tak bardzo nerwową atmosferę. Zerknęłam na okno, które wydawało mi się jedyną drogą ucieczki. Wyjrzałam przez nie, czując skręty w żołądku.
   Byłam na oko na drugim piętrze. W dole ujrzałam jakieś małe, trójkątne podwórko zamknięte z dwóch stron ścianami hotelu, zaś trzecią stronę grodził druciany płot. Spojrzałam na boki i po lewej stronie , jakieś 20 metrów dalej zauważyłam budynek, który swoją wysokością kończył się tym samym piętrem na którym się znajdowałam. Pół metra niżej, pod parapetem szedł szeroki na pół stopy gzyms, który jak sądziłam obwodził cały budynek. Bez dłuższego namysłu, zdecydowałam się zaryzykować. Sprawnie przeszłam przez okno i stanęłam na występie. Moje nogi zaczęły się trząść, gdy wiatr okalał moje ciało. Mój mózg zdał sobie sprawę z towarzyszącego mi zagrożenia i włączył większy napływ adrenaliny do moich żył. Czułam się gotowa przejść tak niebezpieczną drogę. Nie patrząc w dół zrobiłam pierwszy krok w bok. Ciałem przywarłam do ściany, a dłońmi trzymałam się parapetu. Robiłam powolne kroki, aż w końcu dotarłam bezpiecznie do dachu drugiego budynku. Gdy moje obydwie nogi zetknęły się z dachówkami, odetchnęłam, a moje serce dopiero teraz zaczęło nienormalnie bić.
   -Nie wierze - jęknęłam, a nogi ugięły się pode mną.
   W tym momencie doszło do mnie gorąco jakie dawało słońce wiszące nade mną. Moje rozchylone teraz usta zaczęły łapczywie brać gęstego, wilgotnego powietrza, które nie pasowało do tego, którym zazwyczaj oddychałam. Poczułam wręcz, że się duszę i brakuje mi tej normalnej rześkości. Moje dłonie automatycznie zaczęły się pocić i być nienaturalnie mokrawe od wewnętrznej strony. Ciuchy zaczęły lepić się do mojego ciała. Ujrzałam przed sobą rozchodzące się miasto, które topiło się w falach upału. Wiele nie było widać, przez mocno świecące słońce. Jednak cała pobliska architektura, choć luksusowa to wydawała się być inna od tej którą znałam na co dzień. W tej chwili przypomniały mi się słowa Ryana, które wypowiedział po tym jak dostaliśmy się do kotłowni: "Jesteśmy w innym kraju."
W jakim do licha innym kraju?
   Usłyszałam strzał i zorientowałam się, że jego źródłem jest okno z którego właśnie uciekłam. Ruszyłam biegiem przed siebie. Budynek na który zdołałam się dostać był długi i łączył się z dwóch stron z innymi. Dzięki temu długo nie musiałam główkować co dalej. Jednak w końcu dach skończył się, a między następnym dzieliła je ulica. Odwróciłam się za siebie i zauważyłam, że porywacze już dostali się na dach. Oddaliłam się pare kroków w tył i biegiem, rzuciłam w przepaść. Moja pewność siebie i na dodatek adrenalina, której nadal sporo było w moich żyłach spowodowały u mnie przecenienie swoich możliwości i przez to o mało co nie zleciałam z dachu. W ostatniej chwili chwyciłam się rynny, która zatrzeszczała metalicznie i lekko wygięła się w łuk. Prędko podciągnęłam się na ramionach i wspięłam na dach drugiego budynku. Przez ten wypadek, poczułam dudniące serce w mojej klatce piersiowej, które jakby błagało o wyjście na zewnątrz. Rzuciłam się ponownie do ucieczki. Biegłam co jakiś czas odpychając się rękoma od wystających kominów, jakby to miało zwiększyć moją prędkość.
   Nieopodal zauważyłam drabinkę pożarową. Chwyciłam się wystającej poza dach poręczy i nie tracąc czasu na obracanie się przodem do szczebelków, przywarłam podeszwami butów i wierzchem dłoni do biegnącej po obu stronach wąskiej barierki. Szybko zjechałam w dół, kontrolując równowagę rękami. Miałam na sobie koszulkę z krótkim rękawem, więc podczas zjazdu moje dłonie i łokcie lekko odparzyły się, lecz teraz ten fakt zupełnie mnie nie interesował. Otrzepałam powstałe rany jakbym instynktownie chciała pozbyć się brudu, który może dostać się do nich.
    Teraz znajdowałam się na ulicy. Po drugiej stronie chodnika jakieś dwie zamaskowane kobiety uważnie mi się przyglądały. A przynajmniej tak mi się wydawało, ponieważ od stóp do czubka głów miały na sobie burkę.
   -Nie - powiedziałam pod nosem i ruszyłam przed siebie.
Kilka szybkich kroków dalej ponownie ujrzałam grupkę kobiet również ubranych w podobny strój. Wszystkie odwróciły się w moją stronę, nie zwolniłam tępa, ich wzrok podążał cały czas za mną.
   -Nie, nie - powtórzyłam głośniej.
Skręciłam w jakąś alejkę, na której posadzone było mnóstwo kolorowych kwiatów, wyspa oddzielająca jedną ulicę od drugiej była uściana piękną, soczyście zieloną trawą. Co kawałek posadzone były drzewa, których gałęzie były idealnie przystrzyżone w wielkie kule, a pod ich cieniami usadzeni przy stolikach mężczyźni. Jedni popijali jakieś napoje, inni zaś grali w tryktraka.
   -Nie, nie, nie - odezwałam się, a mój głos się załamał.
Przez chwile stałam w bezruchu myśląc co dalej począć. Znajdowałam się w jakimś z arabskich krajów, gdzie właśnie uciekłam porywaczom, którzy chcieli mnie sprzedać. Nie wiedziałam co robić, nie miałam przy sobie nic, prócz naładowanego pistoletu za pasem, który średnio nadawał się na spacerowanie z nim po mieście, na dodatek jestem kobietą ubraną w zwykłe spodnie i koszulkę. Jeśli już po chwili mnie nie zlinczują, to powinno iść jak po maśle. Ruszyłam przed siebie nie oglądając się na boki. Choć wszystko wokół mnie interesowało, pilnowałam się, by nie podnosić głowy do góry. Przejście całej alei rzeczywiście okazało się bułką z masłem. Następnie skręciłam w następną ulicę, która już wyglądem nie przypominała poprzedniej. Same budynki osadzone wzdłuż drogi nie wyglądały już tak luksusowo jak wcześniej mijane. Jednak to co od razu rzuciło się w moje oczy to większy tłum ludzi, z których większość to byli mężczyźni.
   Poczułam suchość w ustach i mój organizm zaczął wysyłać do mnie sygnały spragnienia. Żałowałam, że musiał obudzić się z tym właśnie teraz, gdy nie miałam żadnej możliwości, by zdobyć choćby krople wody. Ignorując pragnienie, ruszyłam ponownie przed siebie. Z głową pochyloną w dół omijałam grupki ludzi, wyprzedzałam idące zamaskowane kobiety z dziećmi, które na mój widok pytały się zapewne swoich matek, z jakiej choinki się urwałam. Gdy tylko miałam jakieś wyjście skręcałam w coraz to inną, nieznaną mi ulicę. Czułam jednak, że zagłębiam się w coraz to niespokojne regiony miasta. Czekałam, aż wreszcie ktoś mnie zaczepi i w końcu się doczekałam w, na pozór, pustej uliczce. Jakiś młody chłopak podszedł do mnie i popchnął tak, że aż upadłam lądując na tyłku, a pistolet, który miałam za pasem boleśnie wbił mi się w pośladek. Cicho jęknęłam z bólu, zaś chłopak ,wraz ze swoimi kumplami zaczęli się śmiać. Nie chcąc pogorszyć sprawy pomału wstałam i zrobiłam kilka kroków w swoim kierunku, natomiast jeden z obcych znowu popchnął mnie tak silnie, że powtórnie znalazłam się na betonowej ziemi. Teraz już się zdenerwowałam. Podniosłam się na nogi, spokojnie otrzepałam i w ostatnim momencie, gdy chłopak chciał mnie dotknąć przywaliłam mu z pięści w szczękę. Nastolatek zatoczył koło, a ja w tym samym momencie trafiłam nogą w jego krocze, a później ponownie w twarz.  Jego dwóch kolegów pomimo widocznego zdziwienia na twarzy, natychmiast stanęli w gotowości. Byłam tak wściekła, że instynktownie ruszyłam na jednego z nich i obracając go sobie plecami zaczęłam dusić jego szyję, aż jego ciało stało się wiotkie. Ostatni z nich zwiał, był już tak daleko, że mój spragniony organizm nie miał ochoty go gonić. Przyglądając się dwóm w pół przytomnym chłopakom leżącym na ulicy, postanowiłam zwiać jak najdalej. Zanim jednak to zrobiłam szybko przeszukałam ich kieszenie. Znalazłam w nich kilka pieniędzy i stare, ale działające telefony komórkowe. Trzymając wszystko w ręku miałam chwile zawahania, czy na pewno dobrze robię okradając niewinnych ludzi, wówczas powróciło do mnie uczucie zdenerwowania, które odczułam lądując na ziemi przez jakiegoś młodego, głupiego nastolatka. Należało mu się.


OD AUTORKI: Witam Was ponownie, po krótkiej przerwie wracam i mam nadzieję, że znowu z chęcią będziecie czytać nowe rozdziały :) Jak oceniacie ten? 

6 komentarzy:

  1. skarbie jest po prostu wow, tyle się dzieje ucieczka, chodzenie po ulicach ci chłopcy po prostu szok pisz szybko next <3
    http://sweetlittlegirlsadventure.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow! Ganialny! Boski! Nieziemski! Niebywale piękny/ciekawy! KOCHAM! ♥♡♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialny ^,^ Czekam na next ;**

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajny tytuł rozdziału pasuje bardzo do rozdziału :33 super historia, niespotykana i nadająca sie na książkę, lubię takie pisane w dojrzalszy sposób opowiadania :) widać ze ćwiczysz pisanie i jest to Twoje hobby :) byle tak dalej ! :) pozdrawiam ! Paty

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział :) Nie mogę się doczekać następnego :*
    Pozdrowienia i weny życzę ;)

    OdpowiedzUsuń